- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - irytujący głos wybudził mnie ze snu. Rozpoznałam, że należał on do mojego ojca Andrew'a Collins'a.
- Chcę spać. - mruknęłam cicho zasłaniając uszy bordową poduszką.
- Nie ma takiej opcji, kochanie! Dziś są Twoje urodziny. Nie możesz przespać całego dnia.
- Chcę się wyspać.
- Nie marudź. Dzisiejszy dzień spędzimy razem! - powiedział wyraźnie dumny ze swojego planu. - Pójdziemy do centrum handlowego, wybierzesz sobie prezent, a potem, o ile czas na to pozwoli, zabiorę Cię do kina. Chciałbym uczcić ten dzień w szczególny sposób.
Zapowiada się udany dzień.
Westchnęłam, po czym powolnym krokiem wstałam z łóżka. Spojrzałam znacząco na tatę, by przekazać mu, aby wyszedł z mojego pokoju. Bez słowa opuścił pomieszczenie.
Weszłam do garderoby, w celu wybrania odpowiednich ubrań. Po kilku minutach namysłu wybrałam odpowiedni na dzisiejszy dzień zestaw: czarną koszulę, beżowe rurki firmy Sisley oraz czarne lity Jeffrey Campbell. Udałam się do łazienki, gdzie wykonałam poranną toaletę. Włosy spięłam w koka, rzęsy pomalowałam maskarą, a paznokcie beżowym lakierem. Mimo wszystko chciałam wyglądać ładnie. Po skończeniu przejrzałam się w lustrze. Zadowolona z efektu opuściłam pomieszczenie i udałam się na dół, do salonu.
Tam, jak zwykle zastałam pracowników i ochroniarzy zatrudnionych przez mojego ojca. Wszyscy byli dobrze zbudowani, umięśnieni i niezwykle przerażający. Gdyby nie świadomość, że mój tata jest ich szefem, trzymałabym się od nich z daleka. Nie pomyśl sobie, że mamy wspaniałe kontakty i co popołudnie umawiamy się na ploty i wspólną herbatkę. Nic z tych rzeczy. Po prostu jestem przyzwyczajona do ich obecności i wiem, że żaden z nich mnie nie skrzywdzi. Mimo, że są bardzo niebezpieczni.
- Wszystkiego najlepszego kotku. - ktoś objął mnie w tali i pocałował za uchem. Od razu rozpoznałam, kto to. Mój chłopak - Ethan. Uśmiechnęłam się, po czym pocałowałam go w usta. - Słyszałem, że wychodzisz z ojcem na zakupy?
- Tak, niestety. - westchnęłam. - Dziwi mnie fakt, że tak nagle z dnia na dzień znalazł dla mnie czas.
- Dziś są Twoje urodziny, to normalne, że Twój tata chce spędzić z Tobą trochę czasu.
- Nieważne. - mruknęłam, chcąc uniknąć w ten sposób kłótni.Wyswobodziłam się z uścisku Ethan'a i ruszyłam w kierunku kuchni. Byłam strasznie głodna.
Najbardziej odpowiadała mi perspektywa spędzenia tego dnia z Ethanem lub sama, zamknięta w swoim pokoju. Niestety ojciec był nieugięty.
- Witaj Alison. - przywitał mnie z uśmiechem John - jeden z pracowników ojca.
- Cześć. - odpowiedziałam cicho nawet na niego nie patrząc. Podeszłam do lodówki, skąd wyjęłam mleko, a z szafki płatki i miskę.
Urodzinowe płatki z mlekiem. Lepiej być nie mogło.
- Wychodzimy. - powiedział mój ojciec, kiedy kończyłam jeść śniadanie. Niechętnie wstałam i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.
Zdziwił mnie fakt, że żaden z ochroniarzy nie szedł z nami. Czyli dzisiejszy dzień mam w całości spędzić sam na sam z moim tatą. Dzień spędzony z moim chłopakiem byłby o niebo lepszy.
Wsiedliśmy do czarnego Range Rovera ojca i wyruszyliśmy w drogę. Ulice Londynu jak zawsze były zatłoczone, ale na szczęście uniknęliśmy korków. Po pół godzinie dojechaliśmy na parking centrum handlowego. Pośpiesznie wysiadłam z samochodu chcąc mieć to wszystko już za sobą. Nie cieszyłam się z tych zakupów, ponieważ sama mogłam sobie coś kupić, bez pomocy ojca.
- Gdzie chcesz najpierw iść? - uśmiech taty był coraz bardziej irytujący.
- Gdziekolwiek. - mruknęłam.
- Masz jakiś pomysł, co chciałabyś sobie kupić?
- Szczerze? - zapytałam z chytrym uśmiechem. Ojciec pokiwał głową. - W takim razie chcę: trzy pary nowych litów, converse, vansy, rzymianki, czarne szpilki, małą czarną, cztery wiosenne sukienki, dziewięć par spodni, siedemnaście bluzek, ponieważ mam dziś siedemnaste urodziny, staniki, majtki. Potrzebuję też podpasek, lakieru do paznokci, mojego ulubionego szamponu do włosów, odżywki, balsamu do ciała i nowych perfum.
Spojrzałam na ojca. Wydawał się byś przerażonym. Przebiegły uśmiech wkradł się na moją twarz.
- Może po prostu kupimy Ci nowy telefon? - zapytał z nadzieją w głosie mój kochany tatuś.
- Nie. Dziś są moje urodziny, więc mam być szczęśliwa. Jeśli mnie kochasz, to kupisz mi to wszystko z listy. A skoro zaproponowałeś telefon, to nie ma problemu. Chcę również nowego I Phone.
Andrew westchnął zrezygnowany. Wiedziałam, że wygrałam. Pomimo, iż mój tata nie miał dla mnie zbyt wiele czasu, to i tak byłam dla niego najważniejsza. Spełniał każdą moją zachciankę, o ile była ona bezpieczna. A jeśli mowa o wymogach bezpieczeństwa, mój tata był bardzo wyczulony.
Po ponad pięciu godzinach chodzenia po sklepach, wykończeni udaliśmy się do pobliskiej kawiarni. Byłam szczęśliwa, że ojciec wytrzymał dla mnie tak ciężką wędrówkę. W każdym sklepie cierpliwie czekał na mnie lub wspólnie oglądaliśmy ubrania. Chcąc go bardziej zirytować, robiłam wszystko co w mojej mocy, by przedłużyć czas. Same zakupy nie przysporzyły mi tyle radości, co skupienie swojej uwagi na mnie przez mojego tatę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogliśmy pobyć sami bez upierdliwych pracowników.
Siedzieliśmy przy stoliku jedząc deser czekoladowy, kiedy zadzwonił telefon. Ojciec spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem po czym odebrał.
- Halo? - jego głos momentalnie zmienił się na groźny i donośny.
- ...
- Co się stało? - mina mojego ojca zrobiła się na wściekła i wystraszona.
- ...
- Nawet tego nie potrafiliście dopilnować? - krzyknął.
- ...
- W dupie mam te tłumaczenia. Po raz kolejny zawaliliście sprawę, do cholery!
Zdenerwowany rozłączył się i rzucił telefonem na stolik. Przyglądałam mu się z uwagą. Nie chciałam nic mówić, bo wiedziałam, że mogę go zdenerwować jeszcze bardziej. O ile było to w ogóle możliwe. Siedzieliśmy w ciszy, kiedy tata nagle się odezwał:
- Przeprowadzamy się.
Kiedy usłyszałam te słowa, nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie możliwe, żebym się przesłyszała, a mój ojciec z pewnością nie żartował. Poczułam, jak w moich oczach gromadzą się łzy. Nie były one spowodowane smutkiem. Nie. Była to mieszanka mojej złości, nienawiści i braku zrozumienia. Dlaczego po raz kolejny musimy zmieniać miejsce zamieszkania? Dlaczego nigdzie nie mieszkaliśmy dłużej, niż pół roku? Rozumiem, że dla dobra mnie, mojego ojca i jego mafii uciekamy przed wszelkimi możliwymi niebezpieczeństwami i policją. Mój tata robi to wszystko, by mnie chronić. Tak przynajmniej cały czas twierdzi. Nie chciałam wyprowadzać się z Wielkiej Brytanii. To mój rodzinny kraj, do którego wróciłam po kilkunastu latach podróżowania po świecie. W Londynie czułam się, jak w domu. To tutaj się urodziłam, tutaj się wychowałam. Po długich namowach ojca ponownie wprowadziliśmy się do tego miasta. I teraz po raz kolejny musimy się wyprowadzać? Nie chciałam tego. Bardzo nie chciałam, ale wiedziałam, że nie mam wyjścia.
Zdecydowanym ruchem zabrałam część swoich zakupów i pośpiesznie opuściłam lokal. Skierowałam się w stronę parkingu. Po chwili dało się słyszeć nawoływania i kroki mojego ojca. Prychnęłam pod nosem. Teraz nagle chce rozmawiać? Nie mamy o czym. Kolejny raz zabiera mnie z miejsca, które kocham najbardziej. Po raz kolejny świadomie mnie rani. I robi to jeszcze w moje urodziny?! Nie chciałam patrzeć na ojca, który wmawiałby mi przeróżne bzdury, by tylko przekonać mnie do przeprowadzki.
Stałam przed autem i czekałam, aż Andrew otworzy mi drzwi, bym mogła wsiąść i wrócić do domu. Tylko tego chciałam. Zamknąć się w moim pokoju i nie rozmawiać z nikim do końca dnia.
W trakcie podróży do domu nie odezwałam się ani słowem. Tata cały czas mówił, że jest mu przykro, że nie chciał tego i że jeśli tylko wszystko wróci do normy, będziemy mogli wrócić do Anglii. Nie wierzyłam mu. Nauczyłam się, że mój tata nigdy nie dotrzymuje danej obietnicy. Kiedy podjechaliśmy pod dom, szybko wysiadłam z auta i pobiegłam do mojego pokoju. Po drodze spotkałam Ethan'a, ale z nim również nie chciałam rozmawiać. On także był zamieszany w interesy ojca. W innym przypadku nie moglibyśmy być razem, bo prędzej, czy później tata zastraszyłby go lub zrobił mu krzywdę.
Siedziałam na łóżku, kiedy ktoś niespodziewanie wszedł do mojego pokoju. Wystraszona bezpośredniością przybysza, wstałam i przyjrzałam mu się. Był to Mark, kolejny gangster ojca.
- Abigail, spakuj się. Wyjeżdżamy za dwie godziny. - powiedział obojętnie.
- Po pierwsze, kto pozwolił Ci wchodzić bez pukania do mojego pokoju? Po drugie nie używaj mojego drugiego imienia, bo wiesz, że tego nienawidzę, a po trzecie przestań mi rozkazywać! - krzyknęłam.
- Mamy dwie godziny na opuszczenie Anglii, inaczej zostaniemy złapani przez policję, nie rozumiesz tego!? - wrzasnął. Zaśmiałam się gorzko. Tego człowieka tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
- Mark, do cholery! Jak Ty to sobie wyobrażasz? Że z taką łatwością spakuję wszystkie moje ubrania, kosmetyki i inne rzeczy w tak krótkim czasie!?
- W takim razie pomogę Ci. - wszedł do mojej garderoby. Z zaciekawieniem przyglądałam się temu, co robi. Mark chwilę rozglądał się po pomieszczeniu w, jak się domyśliłam, poszukiwaniu walizek. Kiedy już je znalazł, wyjął i położył na ziemi. Następnie jednym ruchem ręki zrzucił moje ubrania z półek i zaczął upychać do toreb. Stałam w bezruchu. Nie wiedziałam, czy reagować, czy może zostawić bruneta w spokoju. Widziałam, że był wściekły na mnie i nie zawahałby się mnie uderzyć. Mimo, iż za swój czyn trafiłby do grobu w mgnieniu oka. Nie chciałam się wyprowadzać, ale musiałam to zrobić ze względu na bezpieczeństwo. Zebrałam w sobie siły, po czym zostawiając Mark'a samego z moimi ubraniami, udałam się do łazienki, gdzie zaczęłam pakować kosmetyki. Miałam ich bardzo dużo, więc zapakowanie ich do kosmetyczek zajęło mi sporo czasu. Po skończonej czynności wróciłam do pokoju. Po Mark'u nie było ani śladu. W zamian zastałam pięć walizek ustawionych na środku dywanu. Bo przecież dla takiego człowieka zniesienie tych kilku bagaży to taki ciężar. Następnym krokiem było spakowanie wszelkich pamiątek, zdjęć i innych drobiazgów znajdujących się w moim pokoju. Nie chciałam, by cokolwiek z moich rzeczy zostało w tym domu. Nie zapomniałam również o sprzętach elektronicznych, czyli laptopie, telefonie, aparacie i kamerze.
Po godzinie byłam spakowana i gotowa do wyjazdu. Przebrałam się w błękitne jeansy, luźną bluzkę, na którą założyłam szarą, sportową bluzę, a na nogi nałożyłam białe trampki od Lacoste. Obejrzałam mój strój w lustrze, po czym skierowałam się do wyjścia. Zła i obrażona na wszystkich zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie ojciec, Ethan oraz członkowie gangu.
- Wychodzimy. - powiedział obojętnie tata. Starał się zachowywać naturalnie, lecz mimo to na jego twarzy dostrzegłam niepokój. Wyszliśmy z mieszkania, i zaczęliśmy pakować się do samochodów. Po raz ostatni spojrzałam na dom, po czym wyruszyliśmy na lotnisko.
Po kilkunastu godzinach lotu pierwszą klasą, wylądowaliśmy. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, gdzie jesteśmy. Nie rozmawiałam z nikim, nawet z moim chłopakiem, więc nie miałam możliwości poznania nowego miejsca zamieszkania. Kiedy szliśmy przez lotnisko, zorientowałam się, że jesteśmy w Kanadzie. Byłam w wielu miejscach na świecie, ale w tym kraju jeszcze nigdy.
Jechaliśmy samochodem przemierzając ulice Stratford. Zaciekawiona rozglądałam się wokół chcąc poznać okolicę. Wiedziałam, że nie będę miała okazji spacerować tędy sama, bez opieki kogoś z pracowników ojca. Skręciliśmy w jedną z bogatszych dzielnic. Mijając bogato zdobione domy, dostrzegłam młodego chłopaka, ubranego z biały t-shirt Z dekoltem w serek,czarne rurki nisko opuszczone w kroku i białe supry. Rozmawiał z dorosłym mężczyzną, którego twarzy nie zauważyłam, gdyż całą swoją uwagę skupiłam na przystojnym nastolatku.
- Jeremy Bieber. - usłyszałam gorzki śmiech mojego ojca, który wyrwał mnie z transu.
- Kto to? - zapytałam zaciekawiona.
- Dawny znajomy.
Justin's POV
Moja trasa koncertowa nareszcie dobiegła końca. Cieszyłem się z tego powodu, ponieważ w końcu mogłem zobaczyć się z moją rodziną. Kocham moich fanów, jednak z rodziną jestem bardziej związany.
Wylądowałem samolotem na lotnisku, gdzie czekała już na mnie moja mama. Ucieszył mnie jej widok. Przytuliłem ją na powitanie, po czym wspólnie udaliśmy się do samochodu. Wsiedliśmy do białego mercedesa Patty i wyruszyliśmy w drogę. Kierunek - dom.
Po półgodzinnej jeździe dojechaliśmy na miejsce. Nie czekając na moją mamę, otworzyłem drzwi od auta i biegiem udałem się do mieszkania. Wpadłem do środka jak burza, robiąc przy tym niezły bałagan. Tak już miałem w zwyczaju. Stanąłem na środku przedpokoju rozglądając się wokół w poszukiwaniu rodziny. W kuchni dostrzegłem Jazmyn. Gwizdnąłem chcąc tym samym zwrócić na siebie uwagę. Podziałało. Dziewczynka odwróciła się i z uśmiechem na twarzy podbiegła do mnie. Przytuliłem ją z całych sił.
- Stęskniłam się, Justin. - pisnęła, na co ja się zaśmiałem.
- Ja też młoda, ja też. Gdzie reszta rodziny? - zapytałem odsuwając ją od siebie.
- Tata z Jaxonem są na zakupach, a Jaymie jest w swoim pokoju.
- W takim razie idę się z nim przywitać. Jak ojciec wróci z zakupów, daj mi znać. - powiedziałem kierując się schodami na piętro. - Zrób mi naleśniki! - dodałem na odchodne. W odpowiedzi usłyszałem prychnięcie i śmiech Jazzy.
Podszedłem do drzwi mojego brata bliźniaka. Stęskniłem się na nim. Trasa koncertowa trwała naprawdę bardzo długo, a ja nie znalazłem chociażby chwili, żeby spotkać się z rodziną. Co ze mnie za syn?
Wszedłem do pokoju Jaymiego nie fatygując się nawet, by zapukać. Zauważyłem go siedzącego przy biurku ze słuchawkami na uszach. Jak zwykle grał w te durnowate gry na laptopie.
Stałem w drzwiach przyglądając się mojej kopi. Jay wyglądał dosłownie jak ja. Z cech zewnętrznych nie różniliśmy się tak naprawdę niczym. Jedynie tatuażami, które mam ja, a on nie. Takie same, czekoladowe oczy, tego samego koloru usta i kształtu nos. Identyczny kolor włosów i nawet sposób, w jaki je układamy jest taki sam. Osoba nie wiedząca, że mam brata bliźniaka nie zorientowałaby się, że Jaymie nie jest mną. Ja w porównaniu do niego jestem sławny, utalentowany i wygadany. On natomiast jest cichym, pokorny i odrobinę zamkniętym w sobie nastolatkiem. To właśnie cechy, które nas różnią.
Chrząknąłem głośno, kiedy z słuchawek mojego brata nie dało się słyszeć głośnej, hip-hopowej muzyki. Na wydany przeze mnie odgłos podskoczył na krześle i wystraszony odwrócił się w moją stronę. Pomachałem mu z głupkowatym uśmiechem, dumny, że udało mi się go przestraszyć. Chłopak ściągnął słuchawki z uszu i jednym ruchem znalazł się naprzeciw mnie.
- Zabiję cię za to kiedyś, Bieber. - powiedział przez śmiech.
- Też za tobą tęskniłem braciszku. - przytuliliśmy się po bratersku po czym ponownie zaśmialiśmy.
- Nie wiedziałem, że przyjeżdżasz. - powiedział zakłopotany.
- Prawda jest taka, że nikt nie wiedział. Początkowo w planach miałem jeszcze kilka koncertów, ale odwołano je. Postanowiłem szybciej wrócić do domu, więc oto jestem.
- Na ile zostajesz?
- Na razie jeszcze nie wiadomo. Wiesz, jak jest. Koncerty, przyjęcia okolicznościowe, jakieś gale. Zawsze coś wypadnie, więc jestem stale w drodze. Tym razem jednak zostaję na trochę dłużej. - Jaymie w odpowiedzi jedynie jęknął. Po raz kolejny dzisiejszego dnia zaśmiałem się.
Staliśmy w ciszy, kiedy z dołu dobiegł krzyk mamy:
- Justin, tato z Jaxonem przyjechali. Chodź się przywitać.
Pośpiesznie zbiegłem na dół. W przedpokoju zastałem mojego małego brata. Gdy mnie zobaczył, zaczął krzyczeć i klaskać w dłonie. Wziąłem go na ręce i mocno przytuliłem. Nie zachowuję się, jak baba, nie myśl sobie. Po prostu stęskniłem się za rodziną.
- Co tam mały? Wszystko w porządku? - zapytałem.
- Tak, wszystko dobrze. Mam nowe klocki, chodź, pokażę ci. - powiedział łapiąc mnie za rękę i ciągnąc do swojego pokoju.
- Za chwileczkę przyjdę, obiecuję. Teraz pójdę przywitać się z tatą.
Wyszedłem z domu i od razu zauważyłem Jeremiego stojącego przed swoim samochodem. Wyciągał reklamówki z zakupami z bagażnika. Ojciec podniósł wzrok, kierując go na mnie. Zauważyłem na jego twarzy szeroki uśmiech, więc podszedłem bliżej.
- Justin, synu. - powiedział i przytulił mnie klepiąc ręką po plecach.
- Cześć tato. - w moim głosie dało się słyszeć ogromną radość.
- Czemu nie mówiłeś, że przyjeżdżasz do Stratford?
- Chciałem Wam zrobić niespodziankę. Chodźmy do domu, tato. - zachęciłem.
- Poczekaj, synu. Znasz ludzi z tego samochodu? - zapytał z poważną miną ruchem głowy wskazując na czarnego Range Rovera. Samochód powolnym tempem przejeżdżał obok nas, a jego pasażerowie dziwnie nam się przyglądali. Spojrzałem dyskretnie w tamtą stronę. Czułem się nieswojo.
- Chodźmy do domu, tato. - powiedziałem po czym weszliśmy do domu.
Przeczuwałem, że ten samochód nie jechał tą drogą przypadkowo. Wiedziałem, że Ci ludzie nie należą do najprzyjemniejszych i, że ściągną na nas same kłopoty...
Czekam na następnyy <3
OdpowiedzUsuńpodoba mi się :)
OdpowiedzUsuń