czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział Czwarty.

Przeczytajcie notkę pod rozdziałem, to ważne!


Alison's POV.

Sprzątałam swój pokój słuchając przy tym głośnej, rockowej muzyki. Rodzaj, który lubię najbardziej. Odkurzyłam dokładnie każdy zakamarek pomieszczenia, umyłam okna i podłogi oraz starłam kurze z szafek.  Wycierałam właśnie półkę naprzeciw łóżka, kiedy dostrzegłam gruby, fioletowy zeszyt. Otworzyłam go. Był to mój pamiętnik. Zaczęłam przeglądać strony i czytać niektóre z wpisów. Większość dotyczyła mojego kontaktu z ojcem i samotności, która doskwierała mi przez całe życie. W momencie, kiedy miałam odłożyć zeszyt na miejsce, ze środka wypadło zdjęcie. Przyjrzałam się jemu bliżej. Przedstawiało ono młodą, dwudziestokilkuletnią kobietę z kruczoczarnymi włosami i grzywką opadającą na całe czoło. Miała duże, zielone oczy podkreślone eyelinerem i maskarą, mały, lekko szpiczasty nos i szerokie usta. Zdjęcie było zrobione w odcieniach szarości, czerni i bieli. Tą kobietą była moja mama. Miała na imię Abigale, tak samo, jak brzmiało moje drugie. Umarła kiedy miałam pięć lat. Mój tata nigdy nie powiedział mi, co się stało, że ona nie żyje. Za każdym razem, gdy pytałam, dlaczego mama zmarła, on zmieniał temat. Po wielu latach przestałam pytać, bo wiem, że i tak nie otrzymam odpowiedzi. Pamiętam, kiedy jako dziecko siadałam jej na kolanach i bawiłam się jej włosami. Zawsze tworzyłam jej na głowie totalny bałagan i masę kołtunów. Mimo to, mama nigdy nie krzyczała na mnie z tego powodu. Zawsze udzielała mi rad, jak się ubierać, dzięki czemu już jako czteroletnia dziewczynka wyglądałam modnie i uroczo. Kiedy tata załatwiaj swoje sprawy, my wyjeżdżałyśmy do babci, by odpocząć i zrelaksować się. To mama nauczyła mnie pływać, to ona nauczyła mnie wielu pięknych piosenek. Wychowywała mnie, pełniąc rolę matki i ojca zarazem, bo Andrew, mimo zapewnień, że jesteśmy dla niego najważniejsze, nigdy nie miał dla nas czasu. Moja mama nauczyła mnie wielu rzeczy, kiedy jeszcze większości nie rozumiałam. Starała się pokazać mi realny świat jednocześnie chroniąc przed jakimkolwiek złem. Jako jedyna zwracała się do mnie drugim imieniem. Nikt inny nie robił tego, oprócz mnie. Może właśnie dlatego "Abigale" ma dla mnie szczególne znaczenie i nie lubię, kiedy ktoś inny prócz mojej mamy mówi do mnie w ten sposób. Jednak, kiedy ktoś wypowie to imię, moje serce pęka i jestem skłonna zgodzić się na wszystko. A to dlatego, że kocham moją mamę i cholernie za nią tęsknię. Powodem dla którego zgodziłam się wypełnić zadanie ojca, jest to, że trafił w mój najczulszy punkt. Tęsknotę za mamą. Pomimo, że minęło już wiele lat od jej śmierci, ja nadal czuję ogromny ból. Mówią, że czas leczy rany. To nie prawda. Ludzie wciskają sobie nawzajem takie bzdury nie potrafiąc wymyślić innego konkretnego sposobu na pocieszenie. W rzeczywistości im więcej czasu upływa, tym ból i tęsknota narasta. Osoby obserwujące mnie z boku mogą stwierdzić, że nie obchodzi mnie już to, że moja mama nie żyje. Że wzięłam się w garść i pogodziłam z jej stratą. To kolejne kłamstwo. Oszukuję wszystkich, zakładając codziennie maskę silnej i niezależnej kobiety. Niezaprzeczalnie taki mam charakter, ale poznając mnie bliżej można dostrzec kruchą i niewinną dziewczynę, która pogubiła się w świecie kłamstw, kryminalności i bólu. Bólu, który odczuwam, odkąd moja mama odeszła. Słysząc dzwonek mojego telefonu, sygnalizujący nową wiadomość wyrwałam się z zamyślenia. Włożyłam zdjęcie z powrotem do pamiętnika, który odłożyłam na miejsce. Sięgnęłam po komórkę. Jedna nowa nieprzeczytana wiadomość od mojego chłopaka.

od Ethan ♥ do Alison
Co słychać mała? Tęsknisz za mną? Bo ja cholernie mocno.

Uśmiechnęłam się na widok wiadomości i pośpiesznie wystukałam odpowiedź.

od Alison do Ethan ♥
U mnie wszystko w porządku. Jeszcze chwila, a zanudzę się na śmierć. A co u Ciebie kochanie? Też za Tobą tęsknię, już nie mogę się doczekać Waszego powrotu.

Odłożyłam telefon na miejsce i udałam się na dół, zabierając przy okazji worek ze śmieciami z mojego pokoju. Założyłam granatową bluzę Ethan'a, złapałam za klamkę od drzwi wyjściowych i udałam się na zewnątrz. Zamierzałam wyrzucić śmieci, co normalnemu człowiekowi zajęłoby zaledwie dwie minuty, zwłaszcza, że śmietnik był przy bramie naszej posesji. Niestety ja, Alison Collins zwana jako niezdara nie poradziłam sobie nawet z tak prostą czynnością. Najpierw przykrywa od kosza nie chciała się podnieść, a kiedy już mi się to udało, worek ze śmieciami rozerwał się, a cała jego zawartość wysypała się na ziemię. Zajebiście - pomyślałam. Pośpiesznie zabrałam się za zbieranie sterty śmieci i wrzucanie ich do kosza, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

- Kogo my tu mamy. - usłyszałam lekko ochrypły głos, na co momentalnie podniosłam głowę, cudem unikając uderzenia nią o śmietnik. - Pomóc Ci? - Po drugiej stronie płotu, naprzeciw mnie stał nie kto inny, jak Justin Bieber. Dobrze się bawisz, tam na górze? - pomyślałam patrząc w niebo z irytacją wymalowaną na twarzy. Bądź dla niego miła, Alison. Musisz przyciągnąć tego chłopaka do siebie, a nie odepchnąć. - po raz kolejny odezwał się głos w mojej głowie. Wtedy zorientowałam się, że nadal nie odpowiedziałam na pytanie Justina. Spojrzałam na niego. Miał uniesione brwi i z zaciekawieniem przyglądał się moim poczynaniom.
- Um, nie dziękuję. Poradzę sobie. - powiedziałam niezdarnie wstając i otrzepując ręce.
- Czyżby na pewno? - dopytywał chłopak. - Wyglądasz, jakbyś miała z tym problem.
Oh, zamknij się i zabieraj ten swój brudny tyłek z mojego podwórka. - pomyślałam. Miałam ochotę rzucić jakiś błyskotliwy komentarz, ale musiałam pamiętać o byciu miłą.
- Napewno. Widzisz? - pokazałam ręką na sprzątnięty już bałagan. - Dałam radę.
- Nie wiedziałem, że mieszkasz tak blisko mnie.
- Może dlatego, że wraz z - zamyśliłam się, szukając określenia na mafię mojego ojca. - z rodziną wprowadziliśmy się tutaj niedawno.
- Czyli zgaduję, że nie znasz jeszcze dobrze okolicy? - Justin uśmiechnął się znacząco.
- Zdążyłam się już zorientować, co gdzie jest, ale dziękuję za propozycję.
- I weź tu spróbuj wyciągnąć dziewczynę na spacer, jak ta ciągle znajduje jakieś głupie wymówki. - mruknął, myśląc, że pewnie nie słyszę. Zaśmiałam się, a Bieber spojrzał na mnie zdezorientowany. Po chwili chyba uświadomił sobie swój błąd, bo zawstydzony podrapał się po karku szukając wymówki.
- Wiesz, chyba będę musiał wracać do domu. - powiedział, a ja nadal nie przestawałam się śmiać. Może zachowywałam się jak niewinna dziewczynka, histerycznie się śmiejąc, mimo, że nią nie byłam, ale zachowanie tego chłopaka było naprawdę dziecinne. Musiałam tylko udawać, że mój śmiech nie jest szyderczy, bo moje intencje to było nabijanie się z niego.
- Ja też już pójdę. - powiedziałam przez śmiech odwracając się w stronę domu.
- Do zobaczenia kiedyś tam. - krzyknął za mną. Nie odpowiedziałam mu.
Weszłam do domu, zamykając dokładnie drzwi. To co stało się chwilę temu było dziwne i zarazem krępujące. Wyszłam przy nim na niezdarę. Ale on wcale nie był lepszy. To on przyznał się, że mnie lubi. Bo mnie lubi, tak? W ten sposób zrozumiałam "I weź tu spróbuj wyciągnąć dziewczynę na spacer...". Jeśli ten chłopak naprawdę mnie polubił, to to zadanie pójdzie szybciej niż mi się wydawało. Teraz wystarczy zbliżyć się do niego odrobinę bardziej i chłopak w całości będzie mój. Wtedy właśnie będę mogła oddać go w ręce mojego taty. I bardzo dobrze, bo nadal bardzo nie lubię tego chłopaka. Jest zbyt zarozumiały i pewny siebie. Jak widać, sława uderzyła mu do głowy, bo myśli, że może mieć każdą dziewczynę. W moim przypadku to mu się nie uda. Justin będzie myślał, że jestem "jego", ale w rzeczywistości to on będzie mój, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

Justin's POV.

Nudziło mi się w domu, więc poszedłem spotkać się z Ryan'em i Chazem. Umówiliśmy się w domu Butlera, gdzie graliśmy na konsoli. Nasze ulubione zajęcie od wielu lat, zaraz po flirtowaniu z dziewczynami. W między czasie rozmawialiśmy i wygłupialiśmy się, jak to mieliśmy w zwyczaju. Po kilku godzinach zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na ekran i widząc, że dzwoni mama, odebrałem.
- Halo? - zapytałem wychodząc z pokoju Ryana, tak by chłopaki nie słyszeli mojej rozmowy.
- Justin, - usłyszałem głos Pattie w słuchawce. - Jaxon chciałby wyjść na plac pobawić się z dziećmi, ale tata jest w pracy, ja jestem zajęta, więc mógłbyś Ty z nim pójść? - westchnąłem szukając odpowiedniej wymówki. To nie tak, że nie lubię spędzać czasu z moim rodzeństwem. Wręcz przeciwnie, z tym, że chciałem posiedzieć z kumplami i porozmawiać.
- Mamoo. - jęknąłem. - Niech Jazzy z nim pójdzie.
- Jazmyn jest za mała, żeby sama chodzić z Jaxonem po mieście. Nie jest na tyle duża. - mruknąłem pod nosem czując się coraz bardziej poirytowany. Wróciłem z trasy koncertowej w celu odpoczęcia i spędzenia czasu ze znajomymi, a jedyne co według mojej mamy powinienem robić, to zajmowanie się młodszym rodzeństwem, kiedy ona nie ma na to czasu.
- A co z Jaymiem? On i tak niewiele wychodzi z domu. Niech on z nim pójdzie,
- Justin. - usłyszałem westchnięcie Pattie. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że Jay nie wyjdzie z domu. Nie lubił tego robić, bo ludzie zawsze rozpoznawali w nim mnie, a on jak głupi musiał kłamać. To jest ta zła strona bycia bratem bliźniakiem Justina Biebera. Ludzie nie wiedzą, kim naprawdę jesteś i myśląc, że jesteś sławny podchodzą do ciebie i proszą o autografy. Jaymie ma o to do mnie żal, bo kazałem mu się ukrywać. Po prostu nie chcę, żeby świat dowiedział się o moim klonie. To skomplikowałoby wiele spraw, a tak jak jest teraz jest dobrze.
- Dobra, za pół godziny będę w domu. - warknąłem i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się.
Wróciłem do pokoju, gdzie siedzieli moi przyjaciele.
- Co jest Bieber? - zapytał Chaz widząc moją niezadowoloną minę.
- Musze wracać do domu. - powiedziałem sucho.
- Czemu?
- Jaxon'owi nudzi się w domu i postanowił zażyczyć sobie wyjścia na plac zabaw.
- Będziesz robił za niańkę? - zaszydził Ryan.
- Zamknij się, Butler. Przypomnij sobie, jak na urodziny kuzynki musiałeś założyć różową spódniczkę. - zacząłem się śmiać. Dobrze wiedziałem, że Ry nie lubi wracać do tej sytuacji, bo najprościej w świecie czuje się zażenowany. Zawsze wykorzystywałem ten fakt przeciwko niemu i będę go jeszcze używał przez wiele, wiele lat.
- Tak, czy owak, ja spadam. Siema chłopaki. - machnąłem im ręką i skierowałem się do drzwi wyjściowych. Już po chwili byłem na ulicy, gdzie znajdował się mój dom. Szedłem spokojnie obserwując okolicę, kiedy zauważyłem brunetkę stojącą przy bramie. Przyjrzałem się jej bliżej i rozpoznałem w niej dziewczynę, która ostatnio podeszła do mnie w kawiarni prosząc o zdjęcie. Usiłowała wyrzucić śmieci do kosza, ale jej się nie udawało. Stanąłem w znacznej odległości od niej, tak by mnie nie zauważyła i zacząłem jej się przyglądać. Początkowo nie mogła podnieść pokrywy od śmietnika. Zaśmiałem się cicho pod nosem. Kiedy już jej się udało, worek ze śmieciami wypadł jej na ziemię. Cała jego zawartość wysypała się na ziemię. Mina, jaką zrobiła brunetka w tamtym momencie była nie do opisania. Wpadłem na pomysł, by skorzystać z okazji i zaprosić ją na spacer. Mogłaby towarzyszyć mi i Jaxon'owi na placu zabaw. Byłaby to świetna okazja do poznania jej bliżej, bo nie powiem, dziewczyna wpadła mi w oko. Jest piękna. Długie kruczoczarne włosy, gęsta grzywka opadająca na czoło, małe, błękitne oczy, różowe, pełne usta i zgrabny nos. Dodatkowo miała świetną figurę, której z pewnością inne dziewczyny mogły jej zazdrościć. Problem w tym, że brunetka ma chłopaka. Wiedziałem jednak, że przy odrobinie szczęścia uda mi się ją rozkochać w sobie i odbić tamtemu przygłupowi. Widzieliście, jak on wygląda? Jakby dopiero co wyszedł z więzienia i miał na koncie masę morderstw. Do tego mam wrażenie, że nie traktuje swojej dziewczyny odpowiednio.
Podszedłem bliżej brunetki opierając się o bramę.
- Kogo my tu mamy? - zapytałem stojąc z założonymi rękoma. Dziewczyna podniosła wzrok cudem unikając zderzenia ze śmietnikiem. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem przez jej niezdarność. - Pomóc Ci? - zapytałem mając nadzieję, że się zgodzi i uda mi się wyciągnąć ją na spacer.
- Um, nie dziękuję. Poradzę sobie. - odpowiedziała nieśmiało, wstając z ziemi.
- Czyżby na pewno? - dopytywałem z rozbawieniem. - Wyglądasz, jakbyś miała z tym problem.
- Napewno. Widzisz? - wskazała ręką na sprzątnięty już bałagan. - Dałam radę.
- Nie wiedziałem, że mieszkasz tak blisko mnie. - zmieniłem temat chcąc podtrzymać rozmowę.
- Może dlatego, że wraz z rodziną wprowadziliśmy się tutaj niedawno. - odpowiedziała po chwili wahania nie patrząc na mnie. Wyglądała, jakby nie czuła się komfortowo.
- Czyli zgaduję, że nie znasz jeszcze dobrze okolicy? - posłałem jej mój uśmiech zaraz-będziesz-moja.
- Zdążyłam się już zorientować, co gdzie jest, ale dziękuję za propozycję. - sztuczny uśmiech, jaki miała na twarzy rozpoznałem od razu. Wow, ta dziewczyna chyba za mną nie przepada, bo każda inna panna na mój widok mdlałaby i piszczała. Podirytowany jej zachowaniem odwróciłem od niej wzrok i mruknąłem sam do siebie myśląc, że nie słyszy:
- I weź tu spróbuj wyciągnąć dziewczynę na spacer, jak ta ciągle znajduje jakieś głupie wymówki. - brunetka spojrzała na mnie zdziwiona. Początkowo nie wiedziałem o co jej chodzi, ale po chwili zorientowałem się, że musiała usłyszeć, co powiedziałem. Dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Wiesz, chyba będę musiał wracać do domu. - powiedziałem czując się głupio.
- Ja też już pójdę. - powiedziała nadal się śmiejąc i odwróciła się w stronę domu.
- Do zobaczenia kiedyś tam. - krzyknąłem za nią, ale nie doczekałem się odpowiedzi.
Następnym razem Ci się uda, Bieber. Popracujesz nad nią i będzie Twoja. - powiedział głos w mojej głowie dodając mi nadziei. Prędzej, czy później zdobędę ją. Jestem tego pewien.


Mamy czwarty rozdział. Przepraszam, że musieliśmy tak długo czekać.
Muszę się Wam przyznać do tego, że straciłam pomysł i chęć na pisanie tego bloga. Może to dlatego, że jest tak mało wejść i komentarzy? Nie wiem. Ale jeśli w najbliższym czasie statystyki się nie polepszą, będę musiała usunąć Game Three Hearts. Przykro mi...

środa, 3 lipca 2013

Rozdział Trzeci.

Siedziałam na kanapie w salonie oglądając telewizję i jedząc chipsy. Od kilku godzin usiłowałam znaleźć coś dobrego i godnego mojej uwagi, jednak jak się okazuje, telewizja w sobotnie popołudnia nie ma do zaoferowania niczego ciekawego. Jest weekend, czyli idealna pora na zabawę z przyjaciółmi. Miałam ogromną ochotę pójść do jakiegoś klubu i bawić się, jakby miało nie być jutra. Tak chciałam ja, ale niestety mój ojciec miał inne plany. Wraz ze swoimi pracownikami poleciał do Nowego Jorku, by pozałatwiać kilka "interesów". Nie obchodziło mnie, co mieli tam robić. Cieszyłam się, że w końcu po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zostawił mnie samą w domu, ale pod ostrzeżeniem, żebym nie wychodziła sama na zewnątrz. Twierdzi, że wszędzie czyhają na mnie niebezpieczeństwa i bardzo dużo ludzi mogłoby mnie skrzywdzić, chcąc zemścić się w ten sposób na moim ojcu. Czyli Andrew miał na myśli, że przez najbliższy tydzień, bo tyle ich nie będzie, nie mogę opuszczać naszego domu? Niedoczekanie.
Pośpiesznie wstałam z kanapy upuszczając przy tym na ziemie pilota i miskę z chipsami na ziemię i pobiegłam na piętro, do swojego pokoju. Nie miałam czasu na sprzątanie, musiałam się w końcu rozerwać. Spojrzałam na zegarek, wskazywał 18.23. To odpowiednia pora, by wyjść na miasto i znaleźć towarzyszów do zabawy. Potrzebowałam znajomych, bo pracownicy mojego ojca nie nadawali się na przyjaciółki, z którymi można plotkować, rozmawiać i śmiać się i płakać do woli. Nawet nie wiem, czy oni mają jakiekolwiek uczucia oprócz mściwości i nienawiści. Nadawali się jedynie do wykonywania poleceń ojca i chronienia mnie, co swoją drogą robili bardzo sumiennie. Aż zbyt sumiennie. 
Poszłam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznica, a włosy umyłam ulubionym jabłkowym szamponem. Zakręciłam wodę, ciało owinęłam miękkim beżowym ręcznikiem i wyszłam z kabiny. Stanęłam na środku łazienki szukając odpowiednich kosmetyków. Po chwili namysłu wybrałam eyeliner, podkład, róż do policzków i maskarę. Po wykonaniu makijażu pomalowałam paznokcie na beżowy - mój ulubiony kolor. Następnym krokiem było wysuszenie i ułożenie włosów. Związałam je w wysokiego koka na czubku głowy, zostawiając grzywkę i pojedyncze kosmyki opadające mi wzdłuż skroni. Zdjęłam ręcznik, wycierając dokładnie ciało, które nabalsamowałam czekoladowym balsamem. Założyłam czystą, czarną bieliznę i opuściłam łazienkę. Udałam się do garderoby w celu znalezienia odpowiedniego stroju. Po kilku minutach dogłębnego przeszukania szaf wyszukałam odpowiedni zestaw ubrań. Założyłam czarno-beżową sukienkę, z kołnieżykiem i delikatnymi wzorkami z konie, czarne czółenka na kilkunastocentymetrowym obcasie. Na uszy nałożyłam złote kolczyki, a na szyje naszyjnik do kompletu. Nadgarstek zdobiła złota bransoletka z krzyżem. Do zestawu dobrałam czarną torebkę ozdabianą złotymi ćwiekami. Gotowa przejrzałam się w lustrze i pewna, że wszystko do siebie pasuje opuściłam pokój. Powolnym krokiem zeszłam po schodach na dół upewniając się, że pokoje są odpowiednio zabezpieczone. Na parterze pozamykałam wszystkie okna i drzwi, włączyłam alarmy, które tydzień zamontował John po czym wyszłam z domu. Nie wiedząc dokąd iść obróciłam się kilkakrotnie wokół własnej osi. Przypomniałam sobie, kiedy na moim ostatnim spacerze z Ethan'em mijaliśmy klub. Znajdował się on na obrzeżach miasta, tak jak mój dom, tylko że po tej drugiej stronie Stratford. Ruszyłam w jego kierunku. Po drodze mijałam wielu ludzi, którzy tak jak ja zmierzali w tym samym kierunku. Na zewnątrz zaczynało już się ściemniać, gdyż dochodziła godzina 21. Przyjrzałam się dziewczyną, które szły do tego klubu. Większość z nich ubrana w skąpe stroje, które prawie wcale nie zakrywały ich ciała. Tylko nieliczne miały przyzwoite ubranie na sobie. Ja zaliczałam się do tej mniejszej grupy.
Na miejsce doszłam po dziesięciu minutach. Pod budynkiem dostrzegłam dużo samochodów i tłum ludzi, a z wnętrza wydobywała się głośna, klubowa muzyka. Zawahałam się, czy nie lepiej byłoby wrócić do domu, ale szybko rozwiałam wątpliwości. Stanęłam w kolejce i czekałam, aż będę mogła wejść do środka. Ten proces odbył się bez żadnych problemów, mimo, że nie jestem jeszcze pełnoletnia. 

- Cześć! - lekko pijana blondynka krzyknęła mi do ucha machając mi przed nosem ręką, kiedy siedziałam przy parze pijąc drinka. - Jesteś tu nowa? 
- Tak, mieszkam tutaj od niedawna. - uśmiechnęłam się delikatnie.
-Tak myślałam, bo nigdy wcześniej Cię tu nie widziałam. Mam na imię Janette, ale mów mi Jenn. - wyciągnęła rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją.
- Alison Abigale. - możesz mi mówić Ali lub Abi, jak Ci wygodniej. - dziewczyna zaczęła się głupkowato śmiać, co również mnie rozbawiło.
- Chodźmy się bawić! - Jenn nie musiała mnie długo namawiać, bo już po chwili śmiałyśmy się i tańczyłyśmy na środku parkietu przyciągając tym samym uwagę wszystkich zgromadzonych. Starałam się zachowywać przyzwoicie i nie szaleć za bardzo, żeby Jenn nie pomyślała, że jestem dzikuską, która dopiero co uwolniła się z domu. Ale zaraz... Ja jestem dzikuską, która uwolniła się z domu.
Po pięciu piosenkach bolały mnie już nogi, więc postanowiłam usiąść. Nie mówiąc nic koleżance podeszłam do baru i zamówiłam kolejnego drinka. Sączyłam napój z uwagą przyglądając się tańczącym. Było tutaj z trzysta osób. Próbowałam znaleźć w tłumie Janette, ale nigdzie jej nie widziałam. Pewnie wróciła do swoich znajomych, pomyślałam.
- Bo! - ktoś krzyknął strasząc mnie, przez co wylałam całego drinka na tę osobę. Już chciałam przepraszać, kiedy zauważyłam kto to zrobił. Justin Bieber.
- Patrz, co zrobiłeś idioto! - krzyknęłam.
- Nic nie szkodzi. Twoja mina wynagrodziła wszystko. Co Ty tutaj robisz?
- Czytam książkę. - powiedziałam z sarkazmem, chcąc spławić chłopaka. Justin nic nie odpowiedział. Zauważyłam, że myślał nad czymś. Chyba byłam dla niego zbyt niemiła. W ten sposób nie poderwiesz chłopaka i nie wykonasz zadania ojca - głos w mojej głowie zadziałał na mnie, jak kubeł zimnej wody. Muszę być dla niego uprzejma i zacząć flirtować, bo w innym przypadku to skończy się źle dla nas obojga.
- Chcesz zatańczyć? - zapytałam Justina, na co ten zrobił zszokowaną minę. Zaskoczyłam nie tylko jego, ale również siebie. Przewróciłam oczami. - No prooszę! - przeciągnęłam "o" chcąc go bardziej zachęcić. Szczerze mówiąc nie miałam ochoty na taniec z Justinem, ale nie miałam wyboru.
Nim się obejrzałam byliśmy na parkiecie poruszając się w rytm muzyki. Starałam się zachować dystans między nami z racji tego, że mam chłopaka. Nie chciałam, by Ethan pomyślał, że go zdradzam czy coś. W pewnym momencie muzyka klubowa zmieniła się na wolną. Jęknęłam pod nosem, wiedząc że muszę wykonać z Justinem ten cholerny taniec. Akurat tego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Objęłam Justina za szyję, a on swoje ręce owinął wokół mojej talii. Przez okrągłe trzy minuty Bieber świdrował mnie wzrokiem, kiedy ja robiłam wszystko, by uniknąć z nim kontaktu wzrokowego. 
Po skończonej piosence pośpiesznie oderwałam się od chłopaka i wróciłam do baru. Tam spotkałam Jenn. O Boże, Jenn! Kompletnie o niej zapomniałam!
- No ładnie, ładnie. - powiedziała z wyczuwalną ironią w głosie. Chyba się obraziła. Ups.
- Co się dzieje? - zapytałam.
- Ja tutaj chodzę po całym klubie, szukam Ciebie, bo nie wiem, gdzie się podziałaś, a z racji tego, że jesteś tutaj nowa, mogłaś się zgubić, a jak się okazuje Ty tańczyłaś sobie w najlepsze z Justinem Bieber'em!
- Oh, przepraszam. - mruknęłam cicho, zawstydzona. Nie chciałam, żeby miała o mnie złe zdanie, mimo że jestem złą osobą. Ale przecież nie powiem jej No wiesz, bo to wszystko dlatego, że mój tata jest psychiczny i postanowił sobie że zabije Justina, a mi zlecił zbliżenie się do niego i zwabienie go do naszego domu. 
- Wybaczam. - powiedziała twardo odstawiając kieliszek po drinku na ladę, po czym zmieniła swój surowy wyraz twarzy na pogodny i roześmiany. - Chodźmy tańczyć!
- Janette, nogi mnie już bolą, proszę, chcę odpocząć. - dziewczyna westchnęła i wróciła na swoje miejsce, czyli naprzeciwko mnie.
- Jestem zmęczona. - mruknęła trzymając głowę podpartą na łokciu, którego opierała na kolanach. 
- I kto to mówi? - zaśmiałam się.
- Wracam do domu. Idziesz też, czy zostajesz?
- Pójdę razem z Tobą. - uśmiechnęłam się, po czym razem opuściłyśmy klub. Zimne powietrze uderzyło w moje ciało, a ja od razu pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą żadnej kurtki.
- W której dzielnicy mieszkasz? - zapytała Jenn.
- Nie wiem, wiem, że są tam bogate domy i...
- Tam, gdzie Justin Bieber? - przerwała mi.
- Um, tak. Tam.
- Ja mieszkam dwie przecznice dalej, więc mogę Cię odprowadzić kawałek. - dziewczyna zaoferowała, na co odetchnęłam z ulgą. Nie wiem, czy spowodował to alkohol, czy późna pora, ale bałam się wracać sama. Janette mieszka w Stratford dłużej niż ja, więc lepiej ode mnie zna okolice i mieszkańców. Z pewnością ma dużo znajomych. A właśnie. Przecież Jenn przyszła na imprezę sama. Tak sądzę, bo nie widziałam, żeby rozmawiała z kimś innym prócz mnie.
- Twoi znajomi też byli dziś w klubie? - zapytałam.
- Nie mam znajomych. - blondynka odpowiedziała to w taki sposób, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Oh, to tak jak ja. - mruknęłam cicho, co ona niestety usłyszała. Spojrzała na mnie chcąc coś powiedzieć, ale ja jej przerwałam. - Ale dlaczego Ty nie masz znajomych?
- Mój charakter mówi sam za siebie. Nikt nie wytrzyma ze mną dłużej niż miesiąc. Nie jeden próbował. - nie odpowiedziałam. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że ta pozytywna dziewczyna, którą dzisiaj poznałam, nie ma znajomych. Może nie znam jej zbyt długo, ale jest moją pierwszą koleżanką od kilku lat.
- Już prawie jesteśmy na miejscu, mieszkam dwa domy dalej. - powiedziałam, kiedy za zakrętem dostrzegłam moją posiadłość.
- To ja w takim razie wracam do siebie. Cześć Abigale. - powiedziała, po czym zostawiając mnie samą poszła w przeciwnym kierunku. Ruszyłam w stronę domu chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku.
Kiedy siedziałam w swoim pokoju analizując dzisiejszy dzień zorientowałam się, że nie wymieniłam się numerami telefonów z Jenn. Zła sama na siebie położyłam się do łóżka. Chciałam jak najszybciej zasnąć, bo dziwnie czułam się będąc sama w tym wielkim domu w nocy. Niestety nie było mi to dane, bo dopadły mnie myśli o Justinie. Nie chciałam z nim tańczyć, ale takie było moje zadanie. Bałam się tylko, że w jakiś sposób dowie się o tym Ethan i będę miała problem. Kim jest Justin Bieber? Irytującą, rozpieszczoną i nic nie wartą gwiazdką, która myśli, ze może mieć każdą dziewczynę. Nie lubię go. Bardzo go nie lubię. I tak zostanie do czasu, aż mój tata będzie mógł go w spokoju zabić.


Cześć :) Rozdział trochę krótki, następny będzie trochę dłuższy. Jak Wam się podoba? Proszę o komentarze, są bardzo ważne dla mnie. Do następnego ♥
Demetria.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział Drugi.

Alison's POV

Nasz nowy dom, do którego się wprowadziliśmy nie przypadł mi do gustu. Może to dlatego, że wolałabym nadal mieszkać w Wielkiej Brytanii, a może z powodu stylu, w jakim go urządzono. Nigdy nie podobały mi się apartamenty w stylu zamków księżniczek. Żyjemy w XXI wieku, gdzie elektronika jest rozwinięta we wszystkich możliwych kierunkach. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie wykorzystują tego faktu przy projektowaniu domów. Mogliby stworzyć piękne, nowoczesne i wygodne apartamenty, ale oni wolą staroświeckie domy, jak te w filmach z czasów wojennych. Ani nie jestem księżniczką, żeby mieszkać w zamku, ani ropuchą, bym mieszkała na bagnie.

Jedyne miejsce, które mi odpowiadało to przestronny balkon w moim pokoju. Znajdowała się na nim bujana ławka i niewielki stolik. Podłoga pokryta była brązowymi, dużymi kafelkami o wysokim połysku, a ściany beżowe, tak jak kolor całego domu. To miejsce wydawało być się jedynym, gdzie będę mogła się wyciszyć i odpocząć od mojego ojca.
Po tym, jak rozpakowałam wszystkie swoje ubrania do niewielkiej garderoby, a pokój wystroiłam w odpowiadający mi sposób, przebrałam się w wybrany przeze mnie zestaw. Składały się na niego szorty Quiksilver, biały top NEW LOOK, biało-szare trampki Vans oraz kurtka Adidas. Oczy pomalowałam maskarą, na lewy nadgarstek założyłam zegarek Adidasa, a włosy związałam w wysoką kitkę. Planowałam wyjść na spacer w celu bliższego poznania okolicy.
Zmierzałam w kierunku drzwi wyjściowych, kiedy do moich uszu dobiegło wołanie ojca. Słysząc swoje imię westchnęłam głośno. Po raz kolejny nie mogę nigdzie sama wyjść. Weszłam do salonu, skąd dobiagało wołanie. Spotkałam tam tatę, który siedział na kanapie i z uwagą mi się przyglądał.
- Usiądź, musimy porozmawiać. - powiedział poważnie.
- Co znowu zrobiłam nie tak? Chciałam jedynie wyjść na spacer.
- Nie o to mi chodzi. Mam dla Ciebie zadanie, Alison.
- Jakie zadanie? - zapytałam zaciekawiona.
- Związane z moją pracą. - po tych słowach mój entuzjazm znikł. Nigdy nie interesowałam się tym co robi mój ojciec. Brzydziłam się jego pracy. To co robił było straszne. Pozbawione jakich kolwiek uczuć, skrupułów. To było okropne. - Musisz mi pomóc zemścić się na dawnym znajomym.
- W jaki sposób ja będę Ci do tego potrzebna? - prychnęłam. Nie miałam ochoty na rozmowę z ojcem, bo wiedziałam, do czego zmierzał. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze.
- Będziesz musiała zwabić jego syna tak, abym mógł go zabić na oczach jego własnego ojca. Rozkochasz go w sobie, a kiedy chłopak nie będzie widział poza Tobą świata, dasz mi znać, a ja zajmę się resztą. Zabijemy go, niszcząc przy okazji Jeremiego.
- Zaraz, zaraz. Czy to nie ten facet, którego widzieliśmy, jadąc do tego domu? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak to właśnie ten. - Andrew uśmiechnął się. - Chłopak, z którym rozmawiał jest jego synem. To jego zabijemy.
- Nie zgadzam się! - krzyknęłam. - Nie pomogę Ci w Twoich zasranych interesach! Całe życie trzymałeś mnie z dala od świata, w którym żyjesz, a teraz tak nagle chcesz, żebym zabiła dla Ciebie człowieka?
- Nie Ty go zabijesz, tylko ja Alison. Twoim zadaniem jest tylko przyprowadzić go do mnie. - ojciec ani na chwilę nie przestawał się uśmiechać. To świadczyło jedynie o tym, że nie zrezygnuje z tego planu.
- Tato, ja tego nie zrobię. Zatrudnij do tego jakąś dziewczynę, bo ja Ci nie pomogę.
- Po co mam narażać nas na niebezpieczeństwo? Nie chcę, żeby obca baba kręciła się w moich sprawach. Tobie ufam, więc to Ty się tym zajmiesz.
- Powiem to jeszcze raz. Nie. Pomogę. Ci. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Coraz bardziej się denerwowałam.
- Zrobisz to Abigail.
- Nie mów do mnie drugim imieniem do cholery! - krzyknęłam kipiąc już ze złości. - Nie zgadzam się!
- Nie obchodzi mnie Twoje zdanie, rozumiesz? Masz mi pomóc. - ryknął, na co się wzdrygnęłam. Mimo wszystko nie bałam się ojca. Wiedziałam, że nie skrzywdzi mnie, więc wykorzystałam ten fakt.
- Nie pomogę Ci tatku. Sam sobie radź. - odpowiedziałam z szyderczym uśmiechem, poklepałam go po plecach po czym skierowałam się w stronę drzwi frontowych. Chciałam wyjść w końcu na upragniony spacer.
- Twoja matka nie byłaby zadowolona z tego, że nie chcesz mi pomóc. Ona zawsze chciała dla Ciebie jak najlepiej, a zabicie tego chłopaka uratuje nas przez wieloma nagrożeniami, Alison. Pomyśl o swojej mamie, która jest tam na górze i patrzy na Ciebie. Czeka na Twoją zgodę. - ojciec trafił w mój czuły punkt. Wiedział, że mówiąc o mamie zmiękczy mnie i w ostateczności zgodzę się na jego pomysł. Nie chciałam zawieść mamy, za którą cholernie tęskniłam.
Odwróciłam się w stronę salonu, gdzie nadal stał mój tata. Na wspomnienie o mojej mamie rozpłakałam się. Ze łzami w oczach podeszłam do taty i przytuliłam go.
- Zgadzam się. - wyszeptałam.
Nie byłam pewna, czy dobrze robię zgadzając się pomóc ojcu. Wiedziałam, że z tej misji wynikną same kłopoty, ale nie robiłam tego dla mnie. Robiłam to dla moich rodziców. Nie chciałam ich zawieść.
Po dwóch godzinach poświęconych na omawianiu planu postanowiłam udać się na upragniony spacer. Musiałam odetchnąć i przeanalizować wszystkie szczegóły. Oczywiście nie mogłam wyjść sama, dlatego towarzyszył mi mój chłopak. Cieszyłam się jego obecnością, ponieważ lubiłam spędzać z nim czas.
Spacerując po parku cały czas rozmawialiśmy. Nie obraliśmy konkretnego tematu. Mówiliśmy o wszystkim i o niczym.
- Chodźmy na lody. - zaproponowałam.
- Jest godzina 22. Za późno na lody. - Ethan się zaśmiał.
- Ja chcę na lody! - powiedziałam twardo.
- Ale nie pójdziemy.
- Pójdziemy.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Nie kochasz mnie. - moje słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
- Kocham Cię, wiesz o tym.
- Więc chodźmy na lody. - zdawałam sobie sprawę z mojego dziecinnego zachowania, ale taka była moja natura. Jeśli czegoś chciałam, musiałam to dostać. Za wszelką cenę.
- Nie odpuścisz, prawda? - chłopak pocałował mnie delikatnie w usta, po czym pociągnął w przeciwną stronę. - Idziemy na gorącą czekoladę.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam do końca zadowolona z jego pomysłu. Chciałam lody, ale nie chciałam niepotrzebnych kłótni.
Weszliśmy do pobliskiej kawiarni. Zauważając, że było po godzinie 22. w środku było bardzo wiele klientów. Większość siedziała przy stolikach śmiejąc się i rozmawiając, część grała w pokera, ustawionego w rogu sali, a jeszcze inni oglądali mecz transmitowany w telewizji. Mieszanka hazardzistów, kibiców i zwykłych niczym nie wyróżniających się mieszkańców.
Siedziałam przy stoliku popijając gorącą czekoladę i rozmawiając z Ethanem. Chłopak dawał mi drobne rady, które mogłabym wykorzystać, by zwabić Justina w ręce mojego ojca. Nadal nie oswoiłam się z myślą, że będę musiała wziąć udział w jego zabójstwie. Nie byłam gotowa na zostanie kryminalistką. Wystarczało mi, że mój ojciec i chłopak nimi są.
Drzwi od kawiarni się otworzyły, a do środka wszedł chłopak. Miał na sobie ciemne jeansy nisko opuszczone w kroku, granatową bluzę z kapturem i czapkę na głowie. Na jego nosie dostrzegłam okulary przeciwsłoneczne. Zaśmiałam się na ten widok. No bo kto normalny chodzi w nich, kiedy na dworze jest totalnie ciemno? Pojawienie się chłopaka wywołało w lokalu zamieszanie. Ludzie odrywali się od wykonywanych przez siebie czynności i przyglądali się przybyszowi. Niektóre z dziewczyn podbiegły do niego z piskiem prosząc o zdjęcie lub autograf. Spojrzałam zdziwiona na Ethana. On tylko wzruszył ramionami i kontynuował picie czekolady.
- Justin Bieber tutaj jest! - wzdrygnęłam się. Albo się przesłyszałam, albo któraś z tych rozhisteryzowanych nastolatek wypowiedziała imię i nazwisko mojej ofiary. Ponownie rozejrzałam się po lokalu. Mój wzrok padł na przybysza, który właśnie robił sobie zdjęcie z niską blondynką. Dopiero wtedy zorientowałam się, że ten chłopak to Justin Bieber. To ten, którego widziałam jadąc samochodem do nowego domu i ten którego mój ojciec ma zamiar zabić. Nie rozumiałam tylko, dlaczego pojawienie się jego osoby w kawiarni wywołało takie poruszenie.
- Ethan, kim on jest? - szepnęłam do mojego chłopaka wyrywając go tym samym z zamyśleń.
- Kto?
- No Justin Bieber. - przewróciłam oczami.
- Twoją ofiarą. - Ethan zadrwił ze mnie. Nie lubiłam takiego zachowania, wyprowadzało mnie ono z równowagi.
- Tak, wiem. Ale wyjaśnij mi dlaczego te dziewczyny tak na niego reagują? - podwyższyłam ton mojego głosu.
- Cholera, Abigale, przecież on jest piosenkarzem! Jak możesz nie wiedzieć?
- Skąd ja mam go znać. Jaką muzykę tworzy? - prychnęłam zirytowana.
- Napewno nie taką, jakiej słuchasz ty.
- To wyjaśnia dlaczego nie skojarzyłam jego nazwiska.
- Nieważne. - mruknął. - Idź, zagadaj do niego. Poproś o autograf lub zdjęcie.
- Nie podejdę do niego. - założyłam ręce na piersi. To, że Ethan jest moim chłopakiem nie znaczy, że będzie mi mówił co mam robić. Niedoczekanie.
- Masz inny sposób, żeby się do niego zbliżyć? - chłopak krzyknął, na co się wzdrygnęłam. Wszystkie oczy w tym momencie spoczywały na nas. Jęknęłam w irytacji, po czym wstałam od stolika kierując się w stronę Justina.
- Um, przepraszam. - powiedziałam przepychając się przez "tłum". - Cześć. Mogłabym prosić o zdjęcie? - na mojej twarzy pojawił się sztuczny, wymuszony uśmiech. Nie miałam najmniejszej ochoty tego robić, ale nie miałam wyboru. Musiałam wykonać to zadanie. Nie chciałam zawieść ojca.
Chłopak popatrzył na mnie z bezczelnym uśmieszkiem, po czym odpowiedział:
- Pewnie, nawet kilka zdjęć. - poruszył śmiesznie brwiami. Miałam ochotę powiedzieć mu, żeby uważał na to co robi, bo może mu się stać krzywda, ale nie chciałam komplikować sobie zadania na samym początku.
- Jedno wystarczy. - odpowiedziałam wymuszając się na niewinny uśmiech. Podałam jednej z dziewczyn mojego IPhona z prośbą o wykonanie zdjęcie, a sama podeszłam do Justina. Poczułam jego rękę obejmującą mnie w pasie.
- Nie bądź taka spięta. - szepnął mi na ucho.
- Nie mam takiego zamiaru. - odpowiedziałam, po czym odwróciłam się w stronę aparatu. Dziewczyna wykonała nam zdjęcie i oddała mi aparat. Po podziękowaniu jej i Bieberowi wróciłam do stolika, gdzie siedział Ethan, który z rozbawieniem przyglądał się całej sytuacji.
- Co Cię tak bawi idioto? - splunęłam.
- Nie mów tak do mnie, to raz. A dwa, zauważyłem, że wpadłaś mu w oko. Dwa tygodnie i chłopak będzie Twój.
- Nie chcę, żeby był mój. Ja mam tylko wykonać swoją robotę, a nie rozkochiwać go w sobie. Nie potrzebna mi jakaś przylepa.
- Już nie marudź tyle i chodź. Wracamy do domu. - Ethan złapał moją dłoń, po czym wspólnie wyszliśmy z kawiarni. Kątem oka zauważyłam, jak Justin puszcza mi oczko. Kretyn.


Justin's POV


Nudziłem się w domu, więc postanowiłem wyjść na miasto z kumplami. Zadzwoniłem do

Ryana i Chaza, by umówić się na spotkanie. Nie widzieliśmy się kilka miesięcy, więc dzisiejszy dzień to świetna okazja na nadrobienie zaległości.
- O 22.30 w tej kawiarni na rogu. - powiedziałem do przyjaciela.
- Jasne, będziemy. - odpowiedział Chaz.
- Tylko się nie spóźnijcie.
- Spokojnie, Bieber. Ja zdążę się wyrobić, gorzej będzie z naszą księżniczką Ryanem. Zachowuje się gorzej niż panienka. Przed lustrem potrafi spędzać dwie godziny dziennie. - zaśmiałem się. Ciężko było mi sobie wyobrazić Butlera ubranego w schludne ubrania. To z niego zawsze był największy niechluj.
Siedziałem w salonie rozmawiając z Jaymiem, kiedy spostrzegłem, że dochodzi 22. Postanowiłem wrócić do pokoju, przebrać się w czyste ubrania i wyjść na spotkanie. Mimo, że miałem jeszcze pół godziny, wiedziałem, że zatrzymają mnie moje fanki proszące o zdjęcia i autografy. Nie potrafiłbym im odmówić, ale nie chciałem też żeby kumple czekali na mnie. To byłoby z mojej strony nie fair, zwłaszcza, że prosiłem, by się nie spóźnili.
Na ulicach Stratford było dziwnie spokojnie. Pamiętam, że jeszcze pół roku temu o tej porze można było spotkać nastolatków zmierzających do klubów, czy zwykłych zakochanych spacerujących po mieście.
Do kawiarni doszedłem znacznie szybciej niż przypuszczałem. Dostrzegłem, że w środku było wielu ludzi, co oznaczało, że tam pewnie zaatakują mnie prośbami o zdjęcia i autografy. Popchnąłem drzwi wchodząc do środka. Na nosie miałem czarne Ray Bany, które mimo to nie uchroniły mnie przed fankami. Momentalnie zostałem przez nie otoczony. Z przyjemnością rozdawałem autograły i pozowałem do zdjęć. Lubię to robić, ponieważ wiem, że w ten sposób uszczęśliwiam swoich fanów. Po pewnym czasie podeszła do mnie dziewczyna. Miała czarne włosy, prostą grzywkę opadającą jej na czoło i niechlujnego koczka na głowie. Była ubrana na sportowo, ale mimo to wyglądała perfekcyjnie. Zauważyłem, jak przepychała się przez tłum, by do mnie dotrzeć. Spodobało mi się jej zdecydowanie i to, że nie udawała słodkiej i głupiej, by zwrócić na siebie uwagę.
- Cześć. Mogłabym prosić o zdjęcie? - powiedziała w pośpiechu, jakby chciała już mieć to za sobą.
- Pewnie, nawet kilka zdjęć. - powiedziałem z głupim uśmiechem poruszając przy tym zabawnie brwiami. Nie rozbawiło jej to.
- Jedno wystarczy. - może być, pomyślałem. Postanowiłem się z nią trochę podroczyć, bo wyglądała mi na osobę, którą łatwo wyprowadzić z równowagi.
- Nie bądź taka spięta. - szepnąłem jej wprost do ucha. Przygotowałem się w między czasie na atak z jej strony, jednak spotkała mnie miła niespodzianka. Nie oberwałem od niej.
- Nie mam takiego zamiaru. - odpowiedziała mi po czym ignorując moją osobę odwróciła się w stronę aparatu. Również to zrobiłem. Uśmiechnąłem się, a kiedy zdjęcie zostało wykonane, dziewczyna podziękowała i skierowała się w stronę swojego stolika. Zauważyłem chłopaka siedzącego przy nim. Domyśliłem się, że to jej chłopak. Moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy opuścili kawiarnię trzymając się za ręce. Na pożegnanie puściłem dziewczynie oczko i wróciłem do poprzedniego zajęcia.
Kiedy wszystkie fanki już poszły, mogłem nareszcie spokojnie usiąść przy stoliku. Zamówiłem sobie piwo i zerknąłem na zegarek, który wskazywał 22.57. Dwadzieścia dwie minuty spóźnienia, pomyślałem. Mogłem się tego spodziewać. Chłopaki nigdy nie przychodzą na czas, a ja zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
Po kilkunastu minutach czekania dostrzegłem Ryana i Chaza wchodzących do lokalu. Automatycznie na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przywitaliśmy się po przyjacielsku i usiedliśmy do stolika.
- No to co u Was słychać chłopaki?  - zapytałem.
- Ryan ma dziewczynę! - krzyknął Chaz, na co Butler zmroził go wzrokiem. Zacząłem się niepohamowanie śmiać, a co także poczułem spojrzenie przyjaciela na sobie. - Ma na imię Caroline.
- Oh, Ryan. Opowiedz mi o niej. Dobra jest w...
- Zamknij się! - chłopak przerwał mi. - Ona jest, um. Fajna.
- Tylko fajna? - zakpiłem udając zawiedzionego. - Chaz, co o niej sądzisz?
- Jest w porzadku, ale Ryan twierdzi, że jest aniołem w ludzkiej postaci. - na słowa Somersa wybuchłem jeszcze głośniejszym śmiechem. - Nie wiedziałem, że z Ry zrobił się taki romantyk.
- Żebyś widział, jak on się w stosunku do niej zachowuje. Jest na każde jej zawołanie, kupuje wszystko o co poprosi i na siłę wręcz wciska prezenty.
- Odwalcie się ode mnie. Przynajmniej mnie któraś chce, nie to co Was cioty. - powiedział zirytowany Ryan.
- Przyjacielu, mnie pragnie więcej dziewczyn niż liczba, do której potrafisz policzyć.
- Czyli dziesięć? - zaśmiał się Chaz.
- Koleś, po czyjej jesteś stronie? - krzyknąłem z udawanym oburzeniem.
- Przecież Ryan do więcej niż dziesięciu nie policzy.
- Nieważne. - mruknąłem chcąc uniknąć dziwnego tematu.
- A Ty, Justin, kiedy wracasz do koncertowania?
- Na chwilę obecną mam przerwę. Kilka miesięcy odpoczynku. Ale wiecie, jak jest. Pewnie wypadną jakieś wyjazdy, czy kilka spotkań z fanami. To jest mus.
Rozmawialiśmy tak co najmniej kilka godzin. Pracownicy lokalu nie jednokrotnie musieli nas uciszać. Opowiedziałem chłopakom o dziewczynie, którą dziś spotkałem. Miałem nadzieję, że znają ją i pomogą mi nawiązać z nią kontakt, ale niestety nie wiedzieli o kim mówię.
Do domu wróciłem o drugiej w nocy. Umówiłem się z chłopakami na następny dzień, na wypad do klubu. Takie wyjście dobrze mi zrobi. Pozwoli się rozerwać i może poznam kogoś ciekawego. Po cichu wszedłem do mojego pokoju, zdjąłem ubrania, zostawiając jedynie bokserki i położyłem się do łóżka. Zasnąłem po chwili.


Przepraszam za tak długą nieobecność, ale był koniec roku i dużo ocen do poprawy. Mam nadzieję, że rozumiecie. Z racji tego, ze Swaggy zrezygnowała z pisania rozdziałów, wszystkie będę tworzyć Ja. Dziękuję Anonimkowi za pierwszy komentarz, który wiele dla mnie znaczy. Ten rozdział jest zadedykowany właśnie dla tej osoby ♥
Do następnego xx
Demetria.

piątek, 31 maja 2013

Rozdział Pierwszy.

- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - irytujący głos wybudził mnie ze snu. Rozpoznałam, że należał on do mojego ojca Andrew'a Collins'a.
- Chcę spać. - mruknęłam cicho zasłaniając uszy bordową poduszką.
- Nie ma takiej opcji, kochanie! Dziś są Twoje urodziny. Nie możesz przespać całego dnia.
- Chcę się wyspać.
- Nie marudź. Dzisiejszy dzień spędzimy razem! - powiedział wyraźnie dumny ze swojego planu. - Pójdziemy do centrum handlowego, wybierzesz sobie prezent, a potem, o ile czas na to pozwoli, zabiorę Cię do kina. Chciałbym uczcić ten dzień w szczególny sposób.

Zapowiada się udany dzień.

Westchnęłam, po czym powolnym krokiem wstałam z łóżka. Spojrzałam znacząco na tatę, by przekazać mu, aby wyszedł z mojego pokoju. Bez słowa opuścił pomieszczenie.
Weszłam do garderoby, w celu wybrania odpowiednich ubrań. Po kilku minutach namysłu wybrałam odpowiedni na dzisiejszy dzień zestaw: czarną koszulę, beżowe rurki firmy Sisley oraz czarne lity Jeffrey Campbell. Udałam się do łazienki, gdzie wykonałam poranną toaletę. Włosy spięłam w koka, rzęsy pomalowałam maskarą, a paznokcie beżowym lakierem. Mimo wszystko chciałam wyglądać ładnie. Po skończeniu przejrzałam się w lustrze. Zadowolona z efektu opuściłam pomieszczenie i udałam się na dół, do salonu.
Tam, jak zwykle zastałam pracowników i ochroniarzy zatrudnionych przez mojego ojca. Wszyscy byli dobrze zbudowani, umięśnieni i niezwykle przerażający. Gdyby nie świadomość, że mój tata jest ich szefem, trzymałabym się od nich z daleka. Nie pomyśl sobie, że mamy wspaniałe kontakty i co popołudnie umawiamy się na ploty i wspólną herbatkę. Nic z tych rzeczy. Po prostu jestem przyzwyczajona do ich obecności i wiem, że żaden z nich mnie nie skrzywdzi. Mimo, że są bardzo niebezpieczni.
- Wszystkiego najlepszego kotku. - ktoś objął mnie w tali i pocałował za uchem. Od razu rozpoznałam, kto to. Mój chłopak - Ethan. Uśmiechnęłam się, po czym pocałowałam go w usta. - Słyszałem, że wychodzisz z ojcem na zakupy?
- Tak, niestety. - westchnęłam. - Dziwi mnie fakt, że tak nagle z dnia na dzień znalazł dla mnie czas.
- Dziś są Twoje urodziny, to normalne, że Twój tata chce spędzić z Tobą trochę czasu.
- Nieważne. - mruknęłam, chcąc uniknąć w ten sposób kłótni.Wyswobodziłam się z uścisku Ethan'a i ruszyłam w kierunku kuchni. Byłam strasznie głodna.
Najbardziej odpowiadała mi perspektywa spędzenia tego dnia z Ethanem lub sama, zamknięta w swoim pokoju. Niestety ojciec był nieugięty.
- Witaj Alison. - przywitał mnie z uśmiechem John - jeden z pracowników ojca.
- Cześć. - odpowiedziałam cicho nawet na niego nie patrząc. Podeszłam do lodówki, skąd wyjęłam mleko, a z szafki płatki i miskę.

Urodzinowe płatki z mlekiem. Lepiej być nie mogło.

- Wychodzimy. - powiedział mój ojciec, kiedy kończyłam jeść śniadanie. Niechętnie wstałam i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.
Zdziwił mnie fakt, że żaden z ochroniarzy nie szedł z nami. Czyli dzisiejszy dzień mam w całości spędzić sam na sam z moim tatą. Dzień spędzony z moim chłopakiem byłby o niebo lepszy.
Wsiedliśmy do czarnego Range Rovera ojca i wyruszyliśmy w drogę. Ulice Londynu jak zawsze były zatłoczone, ale na szczęście uniknęliśmy korków. Po pół godzinie dojechaliśmy na parking centrum handlowego. Pośpiesznie wysiadłam z samochodu chcąc mieć to wszystko już za sobą. Nie cieszyłam się z tych zakupów, ponieważ sama mogłam sobie coś kupić, bez pomocy ojca.
- Gdzie chcesz najpierw iść? - uśmiech taty był coraz bardziej irytujący.
- Gdziekolwiek. - mruknęłam.
- Masz jakiś pomysł, co chciałabyś sobie kupić?
- Szczerze? - zapytałam z chytrym uśmiechem. Ojciec pokiwał głową. - W takim razie chcę: trzy pary nowych litów, converse, vansy, rzymianki, czarne szpilki, małą czarną, cztery wiosenne sukienki, dziewięć par spodni, siedemnaście bluzek, ponieważ mam dziś siedemnaste urodziny, staniki, majtki. Potrzebuję też podpasek, lakieru do paznokci, mojego ulubionego szamponu do włosów, odżywki, balsamu do ciała i nowych perfum.
Spojrzałam na ojca. Wydawał się byś przerażonym. Przebiegły uśmiech wkradł się na moją twarz.
- Może po prostu kupimy Ci nowy telefon? - zapytał z nadzieją w głosie mój kochany tatuś.
- Nie. Dziś są moje urodziny, więc mam być szczęśliwa. Jeśli mnie kochasz, to kupisz mi to wszystko z listy. A skoro zaproponowałeś telefon, to nie ma problemu. Chcę również nowego I Phone.
Andrew westchnął zrezygnowany. Wiedziałam, że wygrałam. Pomimo, iż mój tata nie miał dla mnie zbyt wiele czasu, to i tak byłam dla niego najważniejsza. Spełniał każdą moją zachciankę, o ile była ona bezpieczna. A jeśli mowa o wymogach bezpieczeństwa, mój tata był bardzo wyczulony.

Po ponad pięciu godzinach chodzenia po sklepach, wykończeni udaliśmy się do pobliskiej kawiarni. Byłam szczęśliwa, że ojciec wytrzymał dla mnie tak ciężką wędrówkę. W każdym sklepie cierpliwie czekał na mnie lub wspólnie oglądaliśmy ubrania. Chcąc go bardziej zirytować, robiłam wszystko co w mojej mocy, by przedłużyć czas. Same zakupy nie przysporzyły mi tyle radości, co skupienie swojej uwagi na mnie przez mojego tatę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogliśmy pobyć sami bez upierdliwych pracowników.
Siedzieliśmy przy stoliku jedząc deser czekoladowy, kiedy zadzwonił telefon. Ojciec spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem po czym odebrał.
- Halo? - jego głos momentalnie zmienił się na groźny i donośny. 
- ...
- Co się stało? - mina mojego ojca zrobiła się na wściekła i wystraszona.
- ...
- Nawet tego nie potrafiliście dopilnować? - krzyknął.
- ...
- W dupie mam te tłumaczenia. Po raz kolejny zawaliliście sprawę, do cholery!
Zdenerwowany rozłączył się i rzucił telefonem na stolik. Przyglądałam mu się z uwagą. Nie chciałam nic mówić, bo wiedziałam, że mogę go zdenerwować jeszcze bardziej. O ile było to w ogóle możliwe. Siedzieliśmy w ciszy, kiedy tata nagle się odezwał:
- Przeprowadzamy się.
Kiedy usłyszałam te słowa, nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie możliwe, żebym się przesłyszała, a mój ojciec z pewnością nie żartował. Poczułam, jak w moich oczach gromadzą się łzy. Nie były one spowodowane smutkiem. Nie. Była to mieszanka mojej złości, nienawiści i braku zrozumienia. Dlaczego po raz kolejny musimy zmieniać miejsce zamieszkania? Dlaczego nigdzie nie mieszkaliśmy dłużej, niż pół roku? Rozumiem, że dla dobra mnie, mojego ojca i jego mafii uciekamy przed wszelkimi możliwymi niebezpieczeństwami i policją. Mój tata robi to wszystko, by mnie chronić. Tak przynajmniej cały czas twierdzi. Nie chciałam wyprowadzać się z Wielkiej Brytanii. To mój rodzinny kraj, do którego wróciłam po kilkunastu latach podróżowania po świecie. W Londynie czułam się, jak w domu. To tutaj się urodziłam, tutaj się wychowałam. Po długich namowach ojca ponownie wprowadziliśmy się do tego miasta. I teraz po raz kolejny musimy się wyprowadzać? Nie chciałam tego. Bardzo nie chciałam, ale wiedziałam, że nie mam wyjścia.
Zdecydowanym ruchem zabrałam część swoich zakupów i pośpiesznie opuściłam lokal. Skierowałam się w stronę parkingu. Po chwili dało się słyszeć nawoływania i kroki mojego ojca. Prychnęłam pod nosem. Teraz nagle chce rozmawiać? Nie mamy o czym. Kolejny raz zabiera mnie z miejsca, które kocham najbardziej. Po raz kolejny świadomie mnie rani. I robi to jeszcze w moje urodziny?! Nie chciałam patrzeć na ojca, który wmawiałby mi przeróżne bzdury, by tylko przekonać mnie do przeprowadzki.
Stałam przed autem i czekałam, aż Andrew otworzy mi drzwi, bym mogła wsiąść i wrócić do domu. Tylko tego chciałam. Zamknąć się w moim pokoju i nie rozmawiać z nikim do końca dnia.
W trakcie podróży do domu nie odezwałam się ani słowem. Tata cały czas mówił, że jest mu przykro, że nie chciał tego i że jeśli tylko wszystko wróci do normy, będziemy mogli wrócić do Anglii. Nie wierzyłam mu. Nauczyłam się, że mój tata nigdy nie dotrzymuje danej obietnicy. Kiedy podjechaliśmy pod dom, szybko wysiadłam z auta i pobiegłam do mojego pokoju. Po drodze spotkałam Ethan'a, ale z nim również nie chciałam rozmawiać. On także był zamieszany w interesy ojca. W innym przypadku nie moglibyśmy być razem, bo prędzej, czy później tata zastraszyłby go lub zrobił mu krzywdę.
Siedziałam na łóżku, kiedy ktoś niespodziewanie wszedł do mojego pokoju. Wystraszona bezpośredniością przybysza, wstałam i przyjrzałam mu się. Był to Mark, kolejny gangster ojca.
- Abigail, spakuj się. Wyjeżdżamy za dwie godziny. - powiedział obojętnie.
- Po pierwsze, kto pozwolił Ci wchodzić bez pukania do mojego pokoju? Po drugie nie używaj mojego drugiego imienia, bo wiesz, że tego nienawidzę, a po trzecie przestań mi rozkazywać! - krzyknęłam.
- Mamy dwie godziny na opuszczenie Anglii, inaczej zostaniemy złapani przez policję, nie rozumiesz tego!? - wrzasnął. Zaśmiałam się gorzko. Tego człowieka tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
- Mark, do cholery! Jak Ty to sobie wyobrażasz? Że z taką łatwością spakuję wszystkie moje ubrania, kosmetyki i inne rzeczy w tak krótkim czasie!?
- W takim razie pomogę Ci. - wszedł do mojej garderoby. Z zaciekawieniem przyglądałam się temu, co robi. Mark chwilę rozglądał się po pomieszczeniu w, jak się domyśliłam, poszukiwaniu walizek. Kiedy już je znalazł, wyjął i położył na ziemi. Następnie jednym ruchem ręki zrzucił moje ubrania z półek i zaczął upychać do toreb. Stałam w bezruchu. Nie wiedziałam, czy reagować, czy może zostawić bruneta w spokoju. Widziałam, że był wściekły na mnie i nie zawahałby się mnie uderzyć. Mimo, iż za swój czyn trafiłby do grobu w mgnieniu oka. Nie chciałam się wyprowadzać, ale musiałam to zrobić ze względu na bezpieczeństwo. Zebrałam w sobie siły, po czym zostawiając Mark'a samego z moimi ubraniami, udałam się do łazienki, gdzie zaczęłam pakować kosmetyki. Miałam ich bardzo dużo, więc zapakowanie ich do kosmetyczek zajęło mi sporo czasu. Po skończonej czynności wróciłam do pokoju. Po Mark'u nie było ani śladu. W zamian zastałam pięć walizek ustawionych na środku dywanu. Bo przecież dla takiego człowieka zniesienie tych kilku bagaży to taki ciężar. Następnym krokiem było spakowanie wszelkich pamiątek, zdjęć i innych drobiazgów znajdujących się w moim pokoju. Nie chciałam, by cokolwiek z moich rzeczy zostało w tym domu. Nie zapomniałam również o sprzętach elektronicznych, czyli laptopie, telefonie, aparacie i kamerze.
Po godzinie byłam spakowana i gotowa do wyjazdu. Przebrałam się w błękitne jeansy, luźną bluzkę, na którą założyłam szarą, sportową bluzę, a na nogi nałożyłam białe trampki od Lacoste. Obejrzałam mój strój w lustrze, po czym skierowałam się do wyjścia. Zła i obrażona na wszystkich zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie ojciec, Ethan oraz członkowie gangu.
- Wychodzimy. - powiedział obojętnie tata. Starał się zachowywać naturalnie, lecz mimo to na jego twarzy dostrzegłam niepokój. Wyszliśmy z mieszkania, i zaczęliśmy pakować się do samochodów. Po raz ostatni spojrzałam na dom, po czym wyruszyliśmy na lotnisko.

Po kilkunastu godzinach lotu pierwszą klasą, wylądowaliśmy. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, gdzie jesteśmy. Nie rozmawiałam z nikim, nawet z moim chłopakiem, więc nie miałam możliwości poznania nowego miejsca zamieszkania. Kiedy szliśmy przez lotnisko, zorientowałam się, że jesteśmy w Kanadzie. Byłam w wielu miejscach na świecie, ale w tym kraju jeszcze nigdy.

Jechaliśmy samochodem przemierzając ulice Stratford. Zaciekawiona rozglądałam się wokół chcąc poznać okolicę. Wiedziałam, że nie będę miała okazji spacerować tędy sama, bez opieki kogoś z pracowników ojca. Skręciliśmy w jedną z bogatszych dzielnic. Mijając bogato zdobione domy, dostrzegłam młodego chłopaka, ubranego z biały t-shirt Z dekoltem w serek,czarne rurki nisko opuszczone w kroku i białe supry. Rozmawiał z dorosłym mężczyzną, którego twarzy nie zauważyłam, gdyż całą swoją uwagę skupiłam na przystojnym nastolatku.
- Jeremy Bieber. - usłyszałam gorzki śmiech mojego ojca, który wyrwał mnie z transu.
- Kto to? - zapytałam zaciekawiona.
- Dawny znajomy.


Justin's POV

Moja trasa koncertowa nareszcie dobiegła końca. Cieszyłem się z tego powodu, ponieważ w końcu mogłem zobaczyć się z moją rodziną. Kocham moich fanów, jednak z rodziną jestem bardziej związany.
Wylądowałem samolotem na lotnisku, gdzie czekała już na mnie moja mama. Ucieszył mnie jej widok. Przytuliłem ją na powitanie, po czym wspólnie udaliśmy się do samochodu. Wsiedliśmy do białego mercedesa Patty i wyruszyliśmy w drogę. Kierunek - dom.
Po półgodzinnej jeździe dojechaliśmy na miejsce. Nie czekając na moją mamę, otworzyłem drzwi od auta i biegiem udałem się do mieszkania. Wpadłem do środka jak burza, robiąc przy tym niezły bałagan. Tak już miałem w zwyczaju. Stanąłem na środku przedpokoju rozglądając się wokół w poszukiwaniu rodziny. W kuchni dostrzegłem Jazmyn. Gwizdnąłem chcąc tym samym zwrócić na siebie uwagę. Podziałało. Dziewczynka odwróciła się i z uśmiechem na twarzy podbiegła do mnie. Przytuliłem ją z całych sił.
- Stęskniłam się, Justin. - pisnęła, na co ja się zaśmiałem.
- Ja też młoda, ja też. Gdzie reszta rodziny? - zapytałem odsuwając ją od siebie.
- Tata z Jaxonem są na zakupach, a Jaymie jest w swoim pokoju.
- W takim razie idę się z nim przywitać. Jak ojciec wróci z zakupów, daj mi znać. - powiedziałem kierując się schodami na piętro. - Zrób mi naleśniki! - dodałem na odchodne. W odpowiedzi usłyszałem prychnięcie i śmiech Jazzy.
Podszedłem do drzwi mojego brata bliźniaka. Stęskniłem się na nim. Trasa koncertowa trwała naprawdę bardzo długo, a ja nie znalazłem chociażby chwili, żeby spotkać się z rodziną. Co ze mnie za syn?
Wszedłem do pokoju Jaymiego nie fatygując się nawet, by zapukać. Zauważyłem go siedzącego przy biurku ze słuchawkami na uszach. Jak zwykle grał w te durnowate gry na laptopie.
Stałem w drzwiach przyglądając się mojej kopi. Jay wyglądał dosłownie jak ja. Z cech zewnętrznych nie różniliśmy się tak naprawdę niczym. Jedynie tatuażami, które mam ja, a on nie. Takie same, czekoladowe oczy, tego samego koloru usta i kształtu nos. Identyczny kolor włosów i nawet sposób, w jaki je układamy jest taki sam. Osoba nie wiedząca, że mam brata bliźniaka nie zorientowałaby się, że Jaymie nie jest mną. Ja w porównaniu do niego jestem sławny, utalentowany i wygadany. On natomiast jest cichym, pokorny i odrobinę zamkniętym w sobie nastolatkiem. To właśnie cechy, które nas różnią.
Chrząknąłem głośno, kiedy z słuchawek mojego brata nie dało się słyszeć głośnej, hip-hopowej muzyki. Na wydany przeze mnie odgłos podskoczył na krześle i wystraszony odwrócił się w moją stronę. Pomachałem mu z głupkowatym uśmiechem, dumny, że udało mi się go przestraszyć. Chłopak ściągnął słuchawki z uszu i jednym ruchem znalazł się naprzeciw mnie.
- Zabiję cię za to kiedyś, Bieber. - powiedział przez śmiech.
- Też za tobą tęskniłem braciszku. - przytuliliśmy się po bratersku po czym ponownie zaśmialiśmy.
- Nie wiedziałem, że przyjeżdżasz. - powiedział zakłopotany.
- Prawda jest taka, że nikt nie wiedział. Początkowo w planach miałem jeszcze kilka koncertów, ale odwołano je. Postanowiłem szybciej wrócić do domu, więc oto jestem. 
- Na ile zostajesz?
- Na razie jeszcze nie wiadomo. Wiesz, jak jest. Koncerty, przyjęcia okolicznościowe, jakieś gale. Zawsze coś wypadnie, więc jestem stale w drodze. Tym razem jednak zostaję na trochę dłużej. - Jaymie w odpowiedzi jedynie jęknął. Po raz kolejny dzisiejszego dnia zaśmiałem się.
Staliśmy w ciszy, kiedy z dołu dobiegł krzyk mamy:
- Justin, tato z Jaxonem przyjechali. Chodź się przywitać.
Pośpiesznie zbiegłem na dół. W przedpokoju zastałem mojego małego brata. Gdy mnie zobaczył, zaczął krzyczeć i klaskać w dłonie. Wziąłem go na ręce i mocno przytuliłem. Nie zachowuję się, jak baba, nie myśl sobie. Po prostu stęskniłem się za rodziną.
- Co tam mały? Wszystko w porządku? - zapytałem.
- Tak, wszystko dobrze. Mam nowe klocki, chodź, pokażę ci. - powiedział łapiąc mnie za rękę i ciągnąc do swojego pokoju.
- Za chwileczkę przyjdę, obiecuję. Teraz pójdę przywitać się z tatą.
Wyszedłem z domu i od razu zauważyłem Jeremiego stojącego przed swoim samochodem. Wyciągał reklamówki z zakupami z bagażnika. Ojciec podniósł wzrok, kierując go na mnie. Zauważyłem na jego twarzy szeroki uśmiech, więc podszedłem bliżej.
- Justin, synu. - powiedział i przytulił mnie klepiąc ręką po plecach.
- Cześć tato. - w moim głosie dało się słyszeć ogromną radość.
- Czemu nie mówiłeś, że przyjeżdżasz do Stratford?
- Chciałem Wam zrobić niespodziankę. Chodźmy do domu, tato. - zachęciłem.
- Poczekaj, synu. Znasz ludzi z tego samochodu? - zapytał z poważną miną ruchem głowy wskazując na czarnego Range Rovera. Samochód powolnym tempem przejeżdżał obok nas, a jego pasażerowie dziwnie nam się przyglądali. Spojrzałem dyskretnie w tamtą stronę. Czułem się nieswojo.
- Chodźmy do domu, tato. - powiedziałem po czym weszliśmy do domu.
Przeczuwałem, że ten samochód nie jechał tą drogą przypadkowo. Wiedziałem, że Ci ludzie nie należą do najprzyjemniejszych i, że ściągną na nas same kłopoty...

Prolog.

Życie potrafi zaskakiwać. Nawet nie wiesz jak bardzo. W momencie, kiedy myślisz, że nic więcej Cię nie zaskoczy, że nic nowego Ciebie nie spotka, nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się mylisz. Przychodzi taki czas, moment, chwila, czy osoba, która zmienia wszystko. Całe Twoje dotychczasowe życie. Otwiera przed Tobą kolejne drzwi, kolejną furtkę. Zaskakuje Cię. Czekają przed Tobą nowe doświadczenia, nowe przygody. Nie zawsze wesołe, nie zawsze ciekawe, nie zawsze bezpieczne...